Przejdź do treści

PUPA

Czyli, krzyż pański z Powiatowym Urzędem Pracy w Kłodzku.

Preludium

Muszę moich czytelników poinformować o niezwykle istotnej, wręcz fundamentalnej sprawie i będziecie pierwsi, którzy się o tym dowiecie. Otóż, przebywając pod koniec ubiegłego roku, chwil kilka w domu udręki, czyli mówiąc kolokwialnie w domu wariatów, wyraziłem zgodę na zbadanie mojego IQ i poziomu cukru we krwi. Cukier mam znacznie powyżej normy. Natomiast, co się tyczy IQ, to analiza jeszcze trwa. Ale, co prawie pewne, wynik sufitu nie przebije. Wysoki poziom cukru uszkadza komórki nerwowe w mózgu. Mój mózg, co jest bolesną prawdą, posiada tylko dwie takie komórki, które w dodatku trzęsą się jak zimne nóżki w galarecie, co sprawia, że często ogarnia mnie czarna melancholia i wówczas wściekle zaczyna iskrzyć mi na synapsach. W tych gorączkowych chwilach, szukając intelektualnego wsparcia, spoglądam na Rumcajsa, mojego wykastrowanego kocura i dochodzę do optymistycznego wniosku, że wysokość IQ, nie jest żadnym miarodajnym wyznacznikiem poziomu intelektualnej sprawności. To chorobliwe rozedrganie pomiędzy dwoma moimi komórkowymi neuronami a efektorem, wykreowało w mojej głowie mini baśń o tym, co z kłodzkiej PUPY się wyrwało. 
 

PUPA 

Cóż to takiego? Czy, są to kosmetyki do makijażu? Jeśli tak, to nie byle jakie, bo włoskie. Ale, my kłodzczanie, mamy swoją kłodzką PUPĘ i zapewniam was bracia i siostry znad Nysy, iż nie jest to perfuma. Skojarzenia to przekleństwo. Wiem o tym, od mniej więcej stu jeden lat, ale nie mogę nic poradzić na to, że moja poprawność polityczna upadla tak nisko, iż PUP, czyli Powiatowy Urząd Pracy, zwłaszcza po moich bliskich z nim spotkaniach trzeciego stopnia, jeszcze wyraźniej niż dotychczas, zaczął kojarzyć mi się z PUPĄ. I nie mam tu na myśli pysznej pupci niemowlaka, pachnącej mlekiem matki i namiętnie przez mamuśki całowanej. Czy, bliskiej mojemu sercu, powabnie wypiętej pupy niewieściej, najlepiej nagiej, ale pupę gombrowiczowską. Symbol ogólnego infantylizowania w międzyludzkich relacjach. 

Kłodzka PUPA, to nad wyraz ujmująca instytucja. Starannie kreująca sztukę obierania ziemniaków i skubania gęsi. To, kosmetyk i perfuma perfekcyjnie maskująca bezradność i programowe urzędnicze pasożytnictwo. Niektórzy konsultanci z PUPY w kontaktach z petentami, śmiało i odważnie wkraczają w skrajnie niebezpieczne strefy ludzkiego myślenia. Ich intelektualne upupienie sprawia wrażenie, jakby ich umysły znajdowały się w stanie potężnego buntu duchowego. Propagandowo zamaszyste działania PUPY, w rzeczywistości są pozorne i kompletnie bezproduktywne. Dobry urzędnik z PUPY to, brat łata. Wielkanocny zajączek. Dobra dusza. Jezus frasobliwy wraz ze swoją mamą, koniecznie bolesną. Taki urzędnik potrafi pięknie bujać, tak aby petent poczuł, że państwo ściskając, aż do bólu urzędniczymi pupami jego serce, tak naprawdę – kocha go. Choć nie przesadnie. Ich urzędnicze wywody są tak świetliste, że oślepiają oczy ludzkiej wyobraźni. Zdezorientowana mina petenta, to dla urzędnika z PUPY miód na jego upupione serce. To impuls do filozoficznych przemyśleń o kondycji duszy, intelektu i pupy bezrobotnych. Nieroztropnie byłoby jednak myśleć, że w PUPIE panuje chaos. Nic bardziej mylnego. Co prawda czasem zdarza się delikatne zatwardzenie lub niewielka biegunka, ale mimo drobnych gastrycznych zawirowań w tym powiatowym lunaparku, obowiązują twarde zasady, które pozwalają sprawnie i wesoło kręcić tą karuzelą. Kłodzka PUPA, podobnie jak kłodzkie wodociągi, to lądowiska dla politycznych spadochroniarzy i znajomych królika. Rupieciarnie, które na składzie mają lokalnych aparatczyków w stanie chwilowej hibernacji, wygodnie zasiadających swoimi niewinnymi, co oczywiste, pupami na wygodnych stołkach. 

Stary frędzel i Zielona Wróżka 

Od pewnego czasu, będąc już prawie emerytem, jestem wolnym człowiekiem. Precyzyjnie rzecz ujmując osobnikiem bezrobotnym żyjącym na koszt rodziny, czyli pasożytem. W kraju nad Wisłą, życie starego frędzla na garnuszku kochającej familii, nie jest ani proste, ani przyjemne, że o bezpieczeństwie już nawet nie wspomnę. To swoistego rodzaju bezterminowy urlop od godnego życia. Ale, jak mawiał stulatek Alan Karlsson, który wyskoczył przez okno i znikną, jest jak jest, a będzie jak będzie. A było tak. W pewien piękny wiosenny poranek, roku pańskiego 2022, siedząc w sadzie mojej cioteczki, pośród kwitnących jabłoni i czereśni, pieściłem swoją starczą wyobraźnię ich narkotycznym zapachem i ziołem o smaku truskawki. Ciotuchna woli zioło o smaku wiśniowym, ale mój literacki przyjaciel Bruno, wypalił je do cna i poszedł na piwo, albowiem samolubnie doszedł do wniosku, iż niechybnie brakuje go tam. Tak więc, chcąc nie chcąc, cioteczka musiała zadowolić się Absyntem potocznie zwanym – „Zieloną Wróżką”. Ja natomiast, paląc pyszne zioło, smakowałem znane paradoksy, dylematy, motywy i metamorfozy z filozofii idei, które przeniknęły do plebejskiej kultury, czyli tej części intelektualnego wszechświata, który jest moim domem. Ciotuchna natomiast, dziergając na drutach jesienny szalik, co chwil kilka, stosując rytuał ognia, zwany także czeskim, starannie zażywała zielonego leku na nerwy. 

Pani Nadia i jej konsultacje 

Tą sielską atmosferę wsi spokojnej, wsi wesołej, bardzo niemile zakłócił rechot telefonu. Zadzwoniła do mnie pani Nadia z kłodzkiej PUPY. Niewiasta, jak sama to poetycko ujęła, o mocno już dorosłej duszy. Piastująca w kłodzkiej PUPIE stanowisko stażystki. Ta młoda stażem w Zarządzaniu Zasobami Ludzkimi, wzniośle upupiona białogłowa w wieku średnim, postanowiła zrobić kandydatowi na stulatka, czyli mi – plemienną pupę. W trosce o moje życie doczesne zaproponowała bezrobotnemu samcowi sześćdziesiąt plus, interwencyjną pracę kuchcika w jednej z kłodzkich knajp. Gdy wyraziłem zdziwienie, a to z powodu, że nie umiem gotować, otrzymałem krótki wykład na temat statusu pomocy kuchennej z czego dowiedziałem się, że ziemniaki albo kartofle, jak kto woli, mogą być też, pyry lub grule, to chyba umie obierać każdy. Ja, niestety już nie umiem, bo z racji wieku i epokowego wynalazku Aloisa Alzheimera, nie pamiętam już, która rączka jest lewa, a która lewą nie jest. Odrobinę zaskoczony, zadałem pani Nadii nieśmiałe pytanie, czy wie, jakie mam zawodowe kwalifikacje i staż w zawodzie. Lekko urażona odpowiedziała, że wie do kogo dzwoni, bo właśnie siedzi na komputerze i wszystko widzi. I co – znowu zrobiła mi pupę. Gdy kategorycznie odrzuciłem propozycję zostania pomocnikiem parzygnata, pani Nadia zapominając lub zgoła nie wiedząc, że starego psa nowych sztuczek nie sposób jest nauczyć, zaproponowała mi pracę kosiarza – dmuchacza w kłodzkim OSiR. Zastygłem z zachwytu, a Rumcajs, kocur mój skastrowany, który od lat kilku siedząc na przypiecku, nie myśli już o dziecku, gdy to usłyszał, to z wrażenia wstrzymał oddawanie moczu. Koty, to bardzo wrażliwe stworzenia. Nadia, na moją sugestię, że jestem alergikiem i dmuchanie trawy w odróżnieniu od palenia zioła i dmuchania pięknych ogrodniczek, niezawodnie mnie zabije, złożyła mi propozycję zostania rejestratorką, albo sekretarką medyczną. 

Propozycję, przyznaję atrakcyjną, byłem jednak zmuszony odrzucić, albowiem pani Nadia nie umiała odpowiedzieć mi na zasadnicze w tej kwestii pytanie, czy jako stary samiec chcąc zostać rzeczoną rejestratorką medyczną, muszę zmienić płeć, a jeżeli tak, to czy PUPA taki zabieg sfinansuje. Mimo mojego zgredziarskiego wybrzydzania, olbrzymie pokłady empatii w duszy pani Nadii sprawiły, iż zaproponowała mi kurs na murarza – tynkarza. Podniecony myślą o poszerzeniu swoich kwalifikacji zawodowych zapytałem, czy skoro już tak stanowczo siedzi na komputerze, to czy mogłaby nieco unieść swoją pupę i zerknąć czy kłodzka PUPA, nie ma aby na składzie kursu skubania gąsek. Koniecznie gąsek, nie gęsi. Albowiem, zgredowi starych gęsi skubać nie wypada. Odpowiedź była krótka i rzeczowa: nie!!! Przez myśl przemknęło mi pytanie, czy nie mam aby do czynienia z Artificial Intelligence, która gada, co jej sieciowy wiatr do układów scalonych na wieje. Po chwili jednak dotarło do mnie, że na komputerze siedzi prawdziwa ludzka i to w dodatku niewieścia pupa, która bez wątpienia nie jest sztuczną inteligencją, tylko nieszczęsną inteligencją sztuczną i plecie, co jej ślina na język przyniesie. Gdyby pani Nadia, pracowała w chińskiej PUPIE, to zapewne oferowałaby pracę przy szlifowaniu ziarenek ryżu. I tu rodzi się pytanie: co jest źródłem urzędniczej iluzji? Może, jest nim zwierzęcy strach przed utratą, w tym przypadku, pracy w PUPIE, który to strach, ma wielkie oczy, a instynkt samozachowawczy, jest twórcą głupiego banału. Politycy mają oczy i uszy, ale nic nie widzą i nic nie słyszą. Taka ich akusala-kamma-patha. Bezkrytyczni wykonawcy urojeń ich umysłów, czyli spora część urzędników, pracują jak ludzie, którzy oczu ani uszu nie mają. 

Umiem myśleć, czekać i pościć. 

Pani Nadia, po krótkiej chwili milczenia, zapytała mnie, co oprócz tego, co umiem już robić – robić mogę. Zaskoczony odrobinę tą na wskroś przenikliwą myślą, wypiłem łapczywie poranną stopkę tequili z robakiem i po kilku sekundowym, głębszym namyśle, nieśmiało wyszeptałem – umiem myśleć, czekać i pościć. A Nadia na to – co to za bzdury!!! Więc jej wyjaśniłem, że to nie są żadne bzdury, tylko święte credo Siddharthy. Nieco zdziwiona tą sugestią, po krótkiej chwili namysłu, odparła z irytacją w głosie, że nikt o takim dziwacznym nazwisku i tak bezużytecznych kwalifikacjach w kłodzkiej PUPIE nie figuruje. Pomyślałem, przyznaję nieco pochopnie, iż Nadia stroi sobie ze mnie żarty. Zapytałem więc, czy zna książki Hermana Hessa. A ona, ta urocza niewiasta o czystym umyśle, na tak głupie pytanie rzecze: nic nie czytam bo, nie jestem darmozjadem i na takie ekstrawagancje nie mam czasu, ponieważ muszę na chleb i coś do chleba ciężko pracować. Zrobiło mi się odrobinę przykro na myśl, że być może mam do czynienia ze zjawiskiem analfabetyzmu wtórnego, którego naczelnik PUPY w swoim roztargnieniu podczas procesu rekrutacji nie dostrzegł. Jednakże z racji tego, iż jestem optymistycznym pesymistą, z odrobiną nadziei pomyślałem sobie, że mimo wszystko, jest duża szansa na to, iż intelektualna uroda pani Nadii od tego nieczytania zbyt mocno nie ucierpi. Personel PUPY od lat hołduje idei zajmowania się rzeczami bezużytecznymi, pozornymi i nierealnymi. W myśl tej idei, pani Nadia, próbowała mnie naprawić, jakbym był zepsutą dziecięcą zabawką. Złamanym odpustowym wiatraczkiem. 

W niezmiennie najpiękniejszej myśli o tym, że człowiek to takie zwierzę, które często, mimo braku wystarczającej ilości szarych komórek, lubi się zastanawiać i w wyniku tego procesu dochodzi w końcu do wniosku, że jeżeli nie może kupić lodówki, to przynajmniej kupi lód, do szkockiej whisky i na skacowaną od wchłaniania urzędniczej głupoty głowę. 

Mirosław Rudziński – Gappa